Stąpanie po kruchym lodzie
Trzeźwy alkoholik musi zdawać sobie sprawę
z tego, że stąpa po kruchym lodzie. Szczególnie dotyczy to tych osób, które
przeszły wszelkie stopnie terapii i spotkań grup wspólnotowych. Zachowanie
trzeźwości jest cnotą, ale by się tak stało, należy uznać swoją bezsilność
wobec alkoholu. Niezależnie od stażu abstynencji.
W swoim życiu widziałem wielu ludzi,
których licznik trzeźwości kasował się po kilku miesiącach, wielu lub
kilkunastu latach. W zasadzie nic nie powinno mnie zdziwić. Gdyby nie przypadek
Anny (imię fikcyjne).
Anna jest świadomą alkoholiczką i przykładem osoby, która
niegdyś sięgnęła dna, by się od niego odbić. W przeszłości piła strasznie. Była
osobą skrajnie zdegradowaną potocznie nazywaną przez ludzi „żulem”. Zaniedbała
całkowicie swoją rodzinę, w fazie ostrej nie kontrolowała swoich potrzeb
fizjologicznych. Miała jednak szczęście w nieszczęściu, że trafiła na „Anioła
Stróża”, którym okazała się Ewelina, jej kuratorka sądowa. To dzięki niej
stopniowo odzyskiwała rodzinę, wiarę w Boga, świadomość potrzeby istnienia.
Wyszła na ludzi. Przestała pić, zaangażowała się w ruch trzeźwościowy, z czasem
zaczęła pomagać innym. Założyła firmę, w której zatrudniała takich jak ona
pokaleczonych życiem. Została „bussines woman”, zawsze elegancka, pomalowana, w
modnym żakiecie. Takie życie wiodła przez piętnaście prawie lat. Wychowała
dzieci, miała czas dla siebie. Niestety oprócz wiary w Boga i własne
możliwości, może w chwili euforii z powodu znalezienia nowego kontrahenta,
sięgnęła po alkohol. Przecież nic się jej nie mogło stać z powodu wypicia
„pięćdziesiątki”.
Pixabay |
Zapomniała, że z kiszonego ogórka nigdy nie
będzie już świeżego i o innych rzeczach, przez lata wałkowanych jej na
mitingach. Wpadła w ciąg. Jak dawniej. Zapomniała o świecie i otoczeniu
zewnętrznym, ważny był tylko alkohol. Ze wstydu nie wychodziła z domu. Leżała
na łóżku i piła. Jedyną osobą, którą widywała i która widywała ją, był
taksówkarz dowożący wódkę. Niewiele brakło i zapiłaby się na śmierć.
Tym razem „Aniołem Stróżem” okazała się
sąsiadka. Zaniepokojona dłuższą nieobecnością Anny, przy okazji wizyty
taksówkarza weszła do mieszkania i zobaczyła koszmar, który rozpoczął się… od
wypicia pierwszej „pięćdziesiątki” po kilkunastu latach.
Anna bardzo szybko się pozbierała. Najpierw
detoks, potem powrót do grupy, praca i żal, że po tylu latach przez własną
głupotę alkohol niemal nie zabrał jej życia.
Przypadek Anny nie jest odosobniony. Wielu
jest takich, którym się wydaje, że skoro tak długo powstrzymywali się od
wypicia alkoholu, to problem zniknął. Problem ten jednak powraca jak bumerang,
przy każdorazowej próbie sprawdzenia czy już mogę się napić? Niech przypadek
Anny będzie przestrogą dla trzeźwych alkoholików, którzy popadli w pychę i
zapomnieli o tym, że z szulerem nigdy nie wygrają w karty. Do tego stolika
najlepiej się nie przysiadać, wystarczy przejść obok.
Komentarze
Prześlij komentarz